Wpis
Pewnie mieliście kiedyś wrażenie pełnego dumy rozkoszowania się nowością. Na przykład w nowym mieszkaniu. Nie tam, że wstaję, idę do kuchni i robię sobie kawę. Tylko: Och, to moje nowe mieszkanie. Och, staję na nowej podłodze. Och, to moja nowa kuchnia. Och, to ja robię sobie kawę w och, mojej nowej kuchni.
Ja tak miałam też z dziećmi, kiedy były malutkie. Och, idziemy do zoo. Och, ja i moje dzieci idziemy do zoo. Och, moje dziecko jedzie spacerówką. Och, moje dziecko w zoo je chrupkę. Och, pokazuję dziecku wiewiórkę. Och, dziecko mówie "Basia".
I tak się zastanawiałam nieraz, kiedy następuje moment, kiedy przyzwyczajamy się na dobre do swojego dziecka, kiedy jego obecność przestaje być wyjątkowa, taka że chcemy każdą minę zarejestrować aparatem, że wszystko jest takie nowe. Kiedy przestajemy się na codzień starać, a może (żeby nie brzmiało to pesymistycznie) - kiedy staranie wchodzi nam w krew. Kiedy po prostu wchodzimy do kuchni zrobić kawę.
I myślę, że właśnie na szóste urodziny.
Akurat organizowaliśmy urodziny Marianki i wspominałam kolejne takie imprezy urządzane w klubie dla dzieci.
Czwarte urodziny - tłum rodziców zaproszonych dzieci przez dwie godziny tłoczy się wokół bawiących się, robi zdjęcia swoim maluszkom, które bawią sie w kółku, mają pomalowaną buzię, jedzą tort, mają krem na brwi.
Piąte urodziny - połowa rodziców zaproszonych dzieci wychodzi na godzinę, zostawiając mi numer telefonów, upewniając się, czy aby dobrze zapisałam. Przychodzą po dzieci pół godziny przed zakończeniem przyjęcia. Ci co zostają są bez aparatów, rozmawiają między sobą i nie interesują się zabawą.
Szóste urodziny - wszyscy rodzice zostawiają dzieci na zabawie i wychodzą, a nastepnie niektórzy się spóźniają!
A mnie się wydaje, że nigdy dziecko nie przestaje być taką "nowością", którą się z zachwytem obserwuje. Nawet, jak ma 18 lat czy więcej, zawsze chyba będzie ten zachwyt połączony z radością, że coś zrobiło, że jest jakieś, że jest w ogóle...
I samo zostawianie dziecka na urodzinach nie jest aż takie symptomatyczne ;)
troszkę smutno mi się zrobiło po przeczytaniu, ale za chwilkę pomyślałam, że może trzeba to odczytać inaczej: moje dziecko ma 6 lat i jest tak samodzielne, ma swój świat koleżanek, przyjaźni, nie będę przeszkadzać w zabawie. Ale Ty z pewnością wiesz lepiej gdzie ukryła się prawda.Wszystkiego najlepszego dla Marianki.
@Ewa - moja babcia kiedyś powiedziała, że wychowanie dziecka to ciągłe, lekkie odpychanie go od siebie. Kiedyś nie rozumiałam o co chodzi, a teraz tak. To dobrze, jak dziecko idzie w świat, jest coraz samodzielne, wie, że sobie radzi, ma rodziców, do których może przyjść, ale nie czuje ich oddechu na karku. Ale dla rodziców czasem smutno i łzawo. A czasem - ulga i wolność. Kiedy dzieci są dorosłe - oczywiscie rodzice są z nich dumni, przeżywają itd. , ale nie mogą codziennie zachwycać sie i obserwować każdego kroku. I gdzieś to musi sie zacząć.
Muszę przyznać, że to co powiedziała Twoja Babcia jest bardzo interesujące. Muszę to sobie przemyśleć. Dzięki. Ja z tych co zostają z dzieckiem... a tu trzeba myśleć o odpychaniu. Stanowczo do przemyślenia.
Zgadzam się z babcią. :)
Mój syn ma jedenaście lat i już nie robię mu zdjęć, gdy cudownie bawi się z kolegami na urodzinach. Za to odbieram niespodziewane nocne telefony: twój syn powiedział na mojego, że jest Zeusem, który gwałci kobiety; tak nie może być". Rzucam konkretem, bo wiem, że lubicie mity. ;)