Wpis
... w pingwinki bawić się, się, się.
Raz nóżka prawa, raz nóżka lewa...
Kto to tak sunie ze śpiewem na ustach? To tylko ja idę z córką na narty. Idę. Z córką. Na narty. Ja. Ze swoją córką. Idę na narty.
Córka jest uśmiechnięta, złoty warkocz spod kasku jej wystaje. Zadymka na całego. Córka się uśmiecha: "Najlepiej jest, jak pada śnieg, mamo". Córka pyta, czy pomóc mi coś nieść. Córka idzie dzielnie w butach narciarskich cały kawał. "Dam radę!"
Co za sielanka! Niewiarygodna sielanka! Czy to dzieje się naprawdę? Unoszę się 10 centymetrów nad ziemią. O, jak przyjemnie i wesoło mieć dziecko w dobrej fazie. Jak cudownie tak nie krzyczeć, nie przekupywać, nie szantażować, nie wściekać się, nie mówić "liczę do trzech!". Jak łatwo być fajną mamą, kiedy dziecko jest w fazie "jestem fajna".
Patrzę na zasypany parking pod wyciągiem i widzę buczące małe dziecko na sankach. Myślę o tych wszystkich razach, kiedy szarpałam się z Marianką leżącą na chodniku i kopiącą weń nogami, o tych wszystkich sytuacjach kiedy z zaciśniętymi zębami pchałam wózek, a ona wiła się w pasach jak pacjent w ataku szału i zabijałam wzrokiem wszystkie baby patrzące z potępieniem na to widowisko.
Patrzę na zasypany parking i widzę sfrustrowanego ojca, który pokrzykuje na dwunastolatka "Nie przyjechałeś tu grać na komputerze!". Widzę też wchodzących do baru nastolatków, którzy opowiadają o tym, jaka impreza była wczoraj u Słonia. I myślę o tym, co mnie niebawem czeka.
A na razie - chwilo, trwaj! Macierzyństwo z lukrem też się zdarza w niektóre dni. Na deser. U skąpej gospodyni, która nie serwuje go często. W co drugą niedzielę. Bez dokładek. Wszystkim, którzy jedzą czarną polewkę rodzicielstwa i popluwają kaszę z gorzkim olejem, niosę dziś taką dobrą nowinę. Z lukrem czasem też podają.
A tu filmik dla wielbicieli talentów sportowych Marianny i wielbicieli moich talentów operatorskich:
Witam bardzo ciepło! Oddając głos na bloga znajomej w poprzednim etapie, wykopałam przy okazji"co słychać u dziewczynek"...i zakochałam się w dziewczynkach i ich mamie, która z tak fantastycznym poczuciem humoru opisuje jakże znane mi sytuacje;-) Sama mam Milkę-3,5 latke, z którą raz nóżkę lewą, raz nóżkę prawą przerabiamy kilkanaście razy dziennie (jak jest w dobrej formie:-D). Głos na Was oddany a ja zostaję Waszą wierną czytelniczką. Pozdrawiam.
Super! to 4.5 latka? MAm nadzieje że moja 4.1 też pośmiga wkrótce :)
Zalmamuta, nawet nie wiesz, jak miło mi jest przeczytać takie słowa! Witaj i rozgość się :-)
Elulu, odpisałam Ci w poprzednim komentarzu. Marianna ma 4 lata i 5 miesięcy. Próbowała w zeszłym roku, miała 3 i pół. Była chętna i zmotywowana. Raczej wysportowana i skoordynowana. Miała instruktora, ładną pogodę i... nie nauczyła się. To znaczy troszeczkę, za rączki, ale teraz w godzinę się więcej nauczyła niż rok temu przez tydzień. Jeździ na wyciagu. Zjechała dzisiaj ze mną z najwyższej góry w Zieleńcu.
Powiem: Chwilo trwaj! To tak szybko mija :)) Jakby wczoraj -pierwszy raz sama z górki...pierwszy raz z Puchatka...pierwszy raz z Loli.. a teraz z mężem w Austrii na nartach ..ta nasza mała dziewczynka...Tak miło do Was zaglądać, bo tyle tu radości ,,miłości.., Radość macierzyństwa...Mądrość...